Naprawmy Szczebla - akcja nabiera rozpędu
- Jadąc na rowerze człowiek się nie spodziewa takiego zakończenia, myślisz jesteś bezpieczny, nagle ułamek sekundy i twoje życie zmienia się, całkowicie i na zawsze - mówi Patryk „Szczebel” Wojda, student Instytutu Sztuki UO.
W czerwcu wśród dyplomantów Instytutu Sztuki zabrakło Patryka. Był po stronie publiczności, siedząc na wózku inwalidzkim gratulował swoim kolegom ukończenia studiów. Jeszcze miesiąc wcześniej razem z nimi szykował się do obrony z rzeźby. Do katalogu wystawy „Dyplomy 2016”włożona została skromna kartka z prośbą o pomoc dla Patryka.
Jego praca pt. „Niepodobni” to dwie duże bryły drewna, jedna gładka i bez skazy, druga mocno chropowata, ostra, niedokończona. - Od zawsze kochałem pracę w drewnie, już w liceum plastycznym wybrałem taki profil – mówi Patryk. - Lubię jego zapach, to że z jednej strony jest takie plastyczne i można z niego robić niemal wszystko, a z drugiej twarde, mocne, silne i trzeba z nim długo pracować, pobyć, by osiągnąć zamierzony efekt. – opowiada. Patryk od dziecka malował, rysował i rozwijał się artystycznie. Teraz z potem na czole zwija kartkę papieru. - Mam takie poczucie, że to wszystko poszło na marne. Zamknął się pewien rozdział - mówi.
Było majowe popołudnie, kiedy Patryk wracał z pracy.
- Jechałem ścieżką rowerową przez Bolko. Przyznaje - za szybko, śpieszyłem się na spotkanie. W miejscu, gdzie krzyżują się ścieżki są zarośla, które utrudniają widoczność. W ostatniej chwili zobaczyłem najeżdżającego rowerzystę, który nie widział mnie, by uniknąć zderzenia próbowałem ściąć drogę, koło wbiło mi się w rozkopaną ziemię i przeleciałem przez kierownicę, uderzając głową. Rowerzysta nie zauważył tego i pojechał dalej - opowiada.- Nie straciłem przytomności, ale nie mogłem niczym poruszać, twarz zasłoniła mi ściółka i włosy. Ile tam leżałem, nie wiem. Może kilka godzin, zupełnie straciłem poczucie czasu. Nie mogłem uwierzyć, w to co się stało. Miałem nadzieje, że to jeden z tych snów, gdzie spadasz i nagle budzisz się - opowiada.
Zapadał zmierzch, kiedy znalazła go Straż Miejska. Trafił natychmiast do Wojewódzkiego Centrum Medycznego. Pielęgniarz przyłożył mu telefon do ucha, by poinformował kogoś z bliskich o wypadku i przywiózł niezbędne rzeczy. Patryk pochodzi z Lubelszczyzny, więc mógł liczyć tylko na pomoc najbliższych przyjaciół z Instytutu Sztuki UO. – Do dziś wspominam torbę, którą mi spakowali, było tam wszystko, nawet klapki - mówi Patryk z uśmiechem. Lekarze przeprowadzili operację odbarczenia kręgosłupa. Na skutek wypadku Patryk złamał dwa kręgi szyjne i zmiażdżył rdzeń. Wyrok był oczywisty - nigdy nie będzie chodził. – Pamiętam jak przyszli lekarze tłumacząc, co się stało i co będzie. W przypadku takiego urazu, jedyne co mogę osiągnąć, to za rok, może za pół usiądę na wózku inwalidzkim. Rodzicom powiedzieli, że raczej nawet na to szanse są niewielkie. Wystraszyłem się, bałem się okropnie - wspomina.
Pod koniec pobytu w WCM Patrykowi wróciło czucie w palcu u nogi. – Uczepiłem się tej myśli, że przecież jak czuję palec, to nie może się tak to skończyć. Wtedy pojawiła się nadzieja.
Trafił do Opolskiego Centrum Rehabilitacji w Korfantowie. Tam rozpoczęła się intensywna praca i heroiczna walka o powrót do zdrowia.
- Patryk przyjechał do nas z czterokończynowym porażeniem - opowiada rehabilitantka Aleksandra Mróz z OCR w Korfantowie. - Z takim urazem pacjenci skazani są do końca życia na pomoc osób trzecich. Poruszają się albo na wózkach inwalidzkich lub w najlepszym wypadku na balkoniku – wyjaśnia.
Patryk poddał się intensywnej rehabilitacji. Ćwiczył non stop, z przerwą na posiłek od rana do późnego popołudnia. Kiedy został spionizowany i siedział już na wózku inwalidzkim, po rehabilitacji w centrum, ćwiczył sam do wieczora. – Jak mogłem już odpychać się nogą to pod ośrodkiem jest taka górka, na którą próbowałem podjeżdżać na wózku – opowiada.
Przez cały czas towarzyszył Patrykowi jego brat Kuba, który zostawił pracę i dotychczasowe życie w Warszawie i przeprowadził się do Korfantowa, by pomagać w codziennej opiece, począwszy od ubierania, karmienia poprzez pomoc w rehabilitacji.
Patryk szybko zaczął odzyskiwać sprawność w nogach. Po trzech miesiącach leczenia nie potrzebował już wózka inwalidzkiego, zaczął chodzić. – To jest niespotykane, by po takim urazie pacjent był chodzący. Można śmiało nazwać Patryka cudem medycznym, choć przy tak silnych obrażeniach wiadomo, że stuprocentowy powrót do zdrowia jest niemożliwy - mówi Aleksandra Mróz. By utrzymać to, co Patrykowi udało się osiągnąć i aby odzyskać władzę w dłoniach, student potrzebuje jeszcze długiej i specjalistycznej rehabilitacji. - To nie jest to tania sprawa, bo koszty mogą sięgać nawet kilku tysięcy złotych miesięcznie – mówi rehabilitantka.
Pod koniec września Patryk opuścił Centrum Rehabilitacji w Korfantowie, bo zakończyła się refundacja z NFZ. Od teraz musi zadbać o zdrowie sam i na własny koszt. – Jeżeli Patryk nie będzie ćwiczył, to wszystko może się nie tylko zatrzymać, ale również cofnąć - mówi pani Aleksandra. - Może włączyć się spastyka, zaburzania w postawie, bez intensywnej rehabilitacji on sobie z tym nie poradzi. Dlatego tak ważne, by nie robił sobie żadnej przerwy, no i te dłonie, z nimi jest najgorzej – tłumaczy.
Patryk po wyjściu ze szpitala pojechał od razu do rodziców. – Myślałem, że przez tę chwilę, nim wrócę do Opola, sam będę mógł ćwiczyć, bo przecież pamiętam co robiłem w Korfantowie. Szybko okazało się, że był w błędzie. Na mięśniach pojawiły się zgrubienia, a Patryk czuł się coraz gorzej. – Szybko znalazłem tu rehabilitanta, by przez te dwa tygodnie móc ćwiczyć. Jednak nigdy nie byłoby mnie na to stać (100- 160 zł godzina), gdyby nie pomoc i akcja jaką zorganizowali przyjaciele i Uniwersytet Opolski.
O akcji
Trzeba pomóc Patrykowi – to było oczywiste. Akcję nazwano „ Naprawmy Szczebla", a w Instytucje Sztuki UO powstał sztab dowodzący. Wszyscy podzieli między siebie zadania, Począwszy od dyrekcji po studentów. W sprawę zaangażowało się wiele osób: przyjaciele, znajomi, wykładowcy, profesorowie UO, ale również wiele instytucji i firm z Opola. Stowarzyszenie Studenckie Juvenes udostępniło konto, na które można wpłacać pieniądze. – Patryk może je otrzymać po okazaniu rachunków za rehabilitację – wyjaśnia Szymon Wolf prezes stowarzyszenia.
Zaczęło się od niewielkich koncertów, podczas których informowano o akcji i zbierano pieniądze do puszek albo z cegiełek za bilety.
Wykładowcy, profesorowie i studenci Instytutu Sztuki oddali kilkadziesiąt prac na licytację, z której dochód również zasili pomoc dla Patryka. Kulminacją akcji będzie występ zespołu Lao Che, który zgodził się przekazać cały dochód z koncertu na leczenie. - Jak trzeba pomóc to pomagamy - powiedział krótko Rafał Kołaciński, menager zespołu. Jednak ich występ nie doszedłby do skutku, gdyby nie ogromna pomoc i zaangażowanie wielu instytucji i firm. Choć artyści wystąpią za darmo, to wiadomo, że koszty ich przyjazdu, obsługi technicznej, noclegu i posiłku musi ktoś opłacić.
Podstawowym warunkiem występu tak dużego zespołu jest zaplecze techniczne jakie musi spełniać sala. Tu nieocenioną pomoc okazali Rafał Poliwoda i Anna Stompor z Narodowego Centrum Polskiej Piosenki w Opolu. Za darmo udostępniono salę, sprzęt, obsługę od ochrony po pracowników szatni. NCPP wzięło również na siebie koszty Zaiksu i formalności związane z podpisaniem umowy z zespołem. Do akcji włączyła się chętnie spółka ECO Opole, ponosząc koszty związane z transportem zespołu i ich obsługi technicznej. Hotel Festival zgodził się przenocować wszystkich (w sumie 12 osób), a lokalni restauratorzy Kofeina 2.0, Bistro TejkEłej, Rewolwer Pizzeria&Pub i Quchnia przejęły na siebie nakarmienie grupy.A plakaty za darmo wydrukował Opolgraf.
Patryk twierdzi, że najwięcej siły do walki dawały mu właśnie informacje o akcjach, jakie dla niego przeprowadzono. - Nigdy bym się nie spodziewał tego, że tylu ludzi będzie chciało mi pomóc - mówił wzruszony. – Nie mogę się doczekać, aż będę mógł za to wszystko podziękować.
Przez najbliższe miesiące będzie trwała intensywna walka o to, by Patryk na tyle odzyskał władze w rękach, by mógł obronić dyplom. Choć pewnie nie będzie to już jego ukochana rzeźba, bo dłonie są zbyt słabe, by utrzymał w nich sprzęt. Ale Patryk już przecież udowodnił, że cuda się zdarzają.